BLOGGER TEMPLATES - TWITTER BACKGROUNDS »

sobota, 2 czerwca 2012

Prolog

Zapewne niejeden z was marzył, by zmienić swoje życie na ciekawsze. Rzucić się w wir przygód, zapełnić pustkę w sercu rycerską miłością wymagającą heroicznych poświęceń i – to zapewne już szczyt owych marzeń – pokonać znaczącego wroga, najlepiej w postaci ohydnego potwora. Bo, bądźmy szczerzy, zawsze to ładniej brzmi, nikt też nie obwini delikwenta o morderstwo.
I zapewne też niejeden z was myślał, że gdyby posiadał nadprzyrodzone moce - albo chociaż żył w krainie przepełnionej magią – byłby zupełnie kimś innym. Mógłby wędrować wówczas po całej krainie z mieczem i walczyć ze złem i, o dziwo, chciałoby mu się nawet poświęcić wygodę dla takiej tułaczki. Nigdy by nie był znużony. Otóż, zaskoczę was.
Nazywam się Ircel da Stava, jestem żołnierzem Armii Królewskiej.
I aktualnie cholernie się nudzę.
*
Kamienny korytarz skąpany był w kolorach. Słońce już zachodziło, opromieniając witraże i pozwalając im rzucać barwne cienie na ściany, podłogi i ludzi.
Ci właśnie ludzie byli ubrani w brązowe, gładkie płaszcze. Sztywne kołnierze sięgały im niemal pod sam podbródek, zaś zapięcie biegło na skos, poczynając od szyi, pod ramieniem kończąc. Złociste klamry przyjemnie współgrały z odcieniem płaszcza, tak samo zresztą jak kremowe obramowania mankietów. Tym, co zdawało się nieco zakłócać harmonię w ubiorze ludzi był czarny symbol na ich plecach. Trudno było jednoznacznie określić, czym ów znak był – przypominał literę C, którą ktoś na złość przekreślił na krzyż. Mógłbyś się spokojnie założyć, że byli to żołnierze.
U łukowatego sklepienia wisiał żyrandol, na wpół wypalone świece pokryły się kurzem – nikt najwyraźniej nie korzystał z tego strojnego źródła światła.
Drzwi na końcu korytarza otwarły się z cichym skrzypem, a stanął w nich jasnowłosy, drobny chłopak. Chude nogi drżały ze zdenerwowania, a rozbiegane turkusowe oczy wodziły po zgromadzonych ludziach. Za jego plecami pojawił się rosły mężczyzna, który zapewne dźwigał już piąty krzyżyk na karku. On również nosił brązowy płaszcz, zaś całe mnóstwo odznaczeń świadczyło o jego wysokiej randze. Uśmiechał się ciepło, pocierając ciemny zarost. W końcu skinął lekko ręką i przerwał napiętą ciszę.
- Nada się. Ale potrzebuje dobrego nauczyciela – powiedział stanowczym, głębokim głosem.
Piątka ludzi w płaszczach zasalutowała mu, zdjąwszy rogatywki z głów. A on jakby niewzruszony przeniósł swój opanowany wzrok w głąb korytarza, wprost we wnękę, w której, na skąpanej światłem ławce z sosnowego drewna, siedziałam ja. Zupełnie niewyjściowa, obudzona po półgodzinnej drzemce ledwie pół minuty temu. Z zaspanymi złotymi oczami i czarnymi włosami splecionymi w gruby warkocz. W mojej dłoni wciąż spoczywał strzępek pergaminu i węgielek, których to używałam do notowania. Czując na sobie wzrok mężczyzny, zerwałam się natychmiast, podrywając z ławy porzucony wcześniej płaszcz.
- Majorze Hanvritson! – zasalutowałam, z trudem powstrzymując zawroty głowy spowodowane nagłą zmianą pozycji.
- Wiesz, w czym sprawa? – upewnił się mężczyzna, taksując mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Niestety nie do końca, majorze – przyznałam szczerze. Oczekiwał ode mnie, że po nieprzespanej nocy na jakiejś bezsensownej warcie będę wiedzieć, dlaczego ten chłopiec jest taki roztrzęsiony, a Hanvritson wlepia akurat we mnie swoje czujne oczy?
- To nowy rekrut – uściślił major, pchnąwszy chłopaka do przodu. – Savagin Monferatt, twój rodak ponoć.
- Szlachcic? – Uniosłam brwi, wbijając wzrok w chłopaka. Nie cierpiałam paniczyków, a ród Monferatt był doskonale znany w moim rodzinnym kraju. Który, nawiasem mówiąc, całkiem niedawno zniknął z mapy.
- Tak. – Blondyn niepewnie skinął głową, robiąc kolejny krok do przodu. Litości, kiedy mnie przyjmowano do wojska byłam z pewnością młodsza, a jakoś nie trzęsłam się na wszystkie strony.
- Majorze, czy ja dobrze rozu... – zaczęłam podirytowanym tonem.
- Pani podporucznik! - Nie musiał nawet specjalnie podnosić głosu, by wzbudzić respekt. Hanvritson nie zmienił się zupełnie, odkąd go zobaczyłam kilka lat temu po raz pierwszy.  – Wybrałem panią i na tym skończymy rozmowę. Proszę wybaczyć.
Wyminął zgrabnie jasnowłosego rekruta i pewnym krokiem ruszył przez korytarz. Wsłuchiwałam się w odgłosy jego kroków, drapiąc leniwie po policzku krzywo obciętymi paznokciami. Czułam na sobie spojrzenie wszystkich dystyngowanych znajomych po fachu, z których żadnego nie darzyłam specjalną sympatią. Tolerowałam ich, by zaoszczędzić sobie kłopotów. A teraz oni bawili się moim niezadowoleniem, wręcz czułam ich rozbawienie z powodu ciężaru, jaki spadł na mnie. Bo, jakby nie było, ze dwa centary ten wysoki jegomość ważył.
- Dobra, chodź – skinęłam w końcu na niego, siląc się na uśmiech. – Zrobię z ciebie mężczyznę.
Blondyn uniósł brwi, a w jego zielonych tęczówkach zagrało lekkie rozbawienie. Przez moment przeszło mi przez głowę, że on cały czas tylko udawał przestraszonego. Dopiero gdy ruszyliśmy, uspokoiły mnie nieustanna chwiejność jego stóp i szybki oddech, który usiłował ukryć.
- Podporucznik Ircel de Stava – przedstawiłam się, zwalniając, by mógł dotrzymać mi kroku. – Od dziś jestem twoim opiekunem. I myślę, że jesteś na tyle wysoki, byś mógł podczas rozmowy patrzeć mi w twarz? Jest nieco wyżej – warknęłam z niezadowoleniem.
Młodzik tylko uśmiechnął się lekko, mrużąc komicznie jedno oko.
- Jasna sprawa! – rzekł cienko, przełykając ślinę.